przez okno pani Sanders, pani Bardell, lokatorka, oraz służąca lokatorki, wybiegły więc natychmiast i wprowadziły ją do mieszkania. Mówiły wszystkie jednocześnie i darzyły ją oznakami największej życzliwości i współczucia, jak gdyby była najnieszczęśliwszą istotą między śmiertelniczkami. Zaprowadzono panią Raddle do bawialni i ułożono na sofie. Dama z pierwszego piętra pobiegła na pierwsze piętro i wróciła z flaszeczką soli trzeźwiących, poczem, objąwszy panią Raddle za szyję, przytknęła jej flaszeczkę do nosa, aż biedna ofiara złości męskiej, prychając i krztusząc się, oznajmiła, że jest jej lepiej.
„Biedactwo!“ zawołała pani Rogers. „Wiem, co czuje!”
„Biedactwo!“ powtórzyła pani Sanders. „Ja także!“ Poczem wszystkie damy westchnęły unisono, unisono stwierdziły, że wiedzą coś o tem i że żałują panią Raddle z głębi serca. Nawet służąca lokatorki, mająca trzynaście lat i trzy stopy wzrostu, mruczała coś życzliwie.
„Ale co się stało?“ pytała pani Bardell.
„Co tak panią zdekonfiturowało?“ pytała pani Rogers.
„Ubliżono mi...“ cicho szepnęła pani Raddle, zaś damy spojrzały z wyrzutem na pana Raddle.
„Ależ faktycznie...“ zaczął nieszczęśliwy jegomość, wysuwając się naprzód. „Kiedyśmy podjechali pod te drzwi, wynikła dyskusja z woźnicą...“ głośny jednak krzyk, który wyrwał się jego małżonce przy dźwięku tych słów, uniemożliwił dalszą dyskusję.
„Lepiej zostaw ją samą, Raddle!“ powiedziała pani Cluppins. „Nie przyjdzie do siebie, póki ty tu będziesz!“
Wszystkie damy zgodziły się z tą opinją. Pana Raddle wypchnięto więc z pokoju i poradzono mu, by poszedł przejść się po dziedzińcu. Po kwadransie pani Bardell oznajmiła mu, że może wejść, ale musi być bardzo ostrożny w postępowaniu z małżonką. Wie, że pan Raddle nie chce jej dokuczać, ale Mary Annie daleka jest od tego, by można ją nazwać silną, jeżeli więc nie będzie się miał na baczności, to może ją stracić, sam nie wiedząc kiedy, co w przyszłości może był dlań źródłem przykrych refleksyj. I tak dalej. Wszystkiego tego pan Raddle wysłuchał bardzo pokornie i wrócił do pokoju cichy jak trusia.
„Przecież państwo jeszcze się nie znają!“ zawołała pani Bardell. „Coś podobnego! Pan Raddle, pani Rogers. Pani Cluppins, pani Raddle!“
„Siostra pani Cluppins!“ dodała pani Sanders.
„Co?! Naprawdę?“ zawołała pani Rogers uprzejmie. Była lokatorka trzymała służącą, w jej pozycji towarzyskiej wypadało więc być raczej uprzejmą niż serdeczną. „Och, czy to być może?!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/31
Ta strona została przepisana.