swoją gotówkę na dwadzieścia pięć gallonów smakowitego porteru, które rozdzielił na „placu balowym“ pomiędzy więźniów; potem począł biegać po więzieniu, krzycząc „hurra!“ dopóki nie stracił głosu, poczem powrócił w zupełności do zwykłego swego filozoficznego spokoju i skupienia.
O trzeciej po południu pan Pickwick rzucił ostatnie spojrzenie na swój mały pokoik i z pewną trudnością przecisnął się przez tłum dłużników, tłoczących się dokoła, by mu uścisnąć rękę. Gdy zszedł ze schodów, odwrócił się raz jeszcze a twarz jego zajaśniała niebiańskim blaskiem, gdyż w tym tłumie bladych i wychudzonych postaci nie było ani jednej, któraby nie doznała jego dobroczynnego współczucia.
„Perker“, rzekł on do małego adwokata, skinąwszy na pewnego młodego człowieka, by się zbliżył; „oto właśnie jest pan Jingle, o którym ci mówiłem“.
„Bardzo dobrze, kochany panie“, odrzekł pełnomocnik, spoglądając na pana Jingle badawczym wzrokiem. „Zobaczy mię pan jutro i spodziewam się, iż przez całe życie będzie pan pamiętał, co panu powiem“.
Jingle skłonił się z uszanowaniem, drżąc uścisnął rękę, którą mu podał pan Pickwick, i oddalił się.
„Hioba zna pan Już?“ rzekł filozof, wskazując go panu Perkerowi.
„Znam, znam tego łotra“, odrzekł pan Perker wesoło. „Idź teraz za twym panem i staw się tu jutro o pierwszej; czy słyszysz? Czy niema mi pan jeszcze czego do powiedzenia, panie Pickwick?“
„Nic więcej“, rzekł pan Pickwick. „Samie, czy oddałeś pocztę, którą zostawiłem dla twojego starego współlokatora?“
„Oczywiście, panie“, rzekł Sam. „Ryczał jak wół i powiedział, że bardzo to szlachetnie z pańskiej strony, że o nim pan nie zapomniał, pragnąłby tylko, by mu pan mógł był zastrzyknąć galopujące suchoty, gdyż stary jego przyjaciel, z którym żył tak długo, umarł, i teraz nie potrafi już znaleźć sobie innego“.
„Biedny człowiek“, rzekł pan Pickwick. „Bądźcie zdrowi, moi przyjaciele, i niech Bóg ma was w swej opiece“.
Gdy zacny ten człowiek wypowiedział te słowa pożegnania, tłum podniósł głośny krzyk i wielu poczęło cisnąć się naprzód, by raz jeszcze uścisnąć mu rękę. Ale pan Pickwick wziął Perkera pod rękę, opuścił więzienie bardziej smutny aniżeli wówczas, gdy tam przybył. Iluż nieszczęśliwych tam pozostawiał! I ilu z nich wciąż jeszcze jest zamkniętych!
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/49
Ta strona została przepisana.