Wesoły wieczór przepędziło towarzystwo zgromadzone w oberży pod „Jerzym i Jastrzębiem“, nazajutrz zaś rano z tego gościnnego siedliska wyszły dwa serca, lekkie i wesołe, których właścicielami byli pan Pickwick i Sam Weller. Pierwszy umieścił się szybko w wygodnym powozie pocztowym, drugi lekko siadł na tylnem miejscu zewnętrznem.
„Panie!“ zawołał Sam do pana Pickwicka.
„Czego chcesz?“ spytał pan Pickwick, wysuwając głowę przez okno.
„Żałuję, że te szkapy nie siedziały ze trzy miesiące w więzieniu Floty!“
„Dlaczego, Samie?“ zapytał pan Pickwick.
„Ano, proszę pana!“ powiedział Sam zacierając ręce, „biegłyby wtedy jeszcze prędzej!“
Pan Ben Allen i pan Bob Sawyer siedzieli w pokoiku doktorskim za sklepem i zajęci byli jedzeniem cielęciny oraz tworzeniem projektów na przyszłość a rozmowa ich, rzecz naturalna, dotyczyła klijenteli, którą rzeczony Bob już posiadał, jako też widoków zdobycia w przyszłości dostatecznych dochodów, by utrzymać się z tej zaszczytnej profesji.
„Zdaje mi się, że jest to wciąż jeszcze wątpliwe“, rzekł Ben.
„Co, mianowicie?“ zapytał Bob, pokrzepiając swe siły umysłowe haustem piwa. „Co jest wątpliwe?“
„No, te widoki“.
„Całkiem zapomniałem“, rzekł Ben. „Piwo mi dopiero przypomniało, że całkiem zapomniałem; tak, to dość wątpliwe“.
„To szczególne, jak w tem mieście ubodzy mną się opiekują!“ zaczął znów Bob powoli. „Pukają do moich drzwi co nocy, biorą lekarstwa w takiej ilości, że dawniej uważałbym to za wprost niemożliwe, z wytrwałością godną lepszej sprawy przystawiają sobie wizykatorje i pijawki, powiększając ten ostatni gatunek w sposób wprost zastraszający. — Popatrz Bob, sześć takich wekselków, wszystkie wystawione w tym samym dniu, i wszystkie dla mnie“.
„To bardzo pocieszające“, rzekł pan Allen, przysuwając talerz, by jeszcze nabrać sobie pieczeni cielęcej.
„Zapewne“, odparł Bob, „ale wolałbym w każdym razie pozyskać zaufanie pacjentów, którzyby mogli pozbyć się