miny i lekceważyła twe młodociane uczucia. Pamiętasz pewno, jak jednego dnia, z całym zapałem młodzieńczej namiętności, prosiłeś ją, by przyjęła od ciebie jabłko i dwa biszkopty z anyżem, starannie owinięte w okładkę twego zeszytu?“
„Przypominam sobie doskonale“, odparł Bob.
„I nie przyjęła, prawda?“
„Nie przyjęła; powiedziała, że za długo trzymałem pakiet w kieszeni od spodni i jabłko okropnie się rozgrzało“.
„Tak, tak“, odrzekł Allen ponuro. „Potem zjedliśmy je sami, kąsając na przemian, jeden po drugim“.
Melancholijnem zmarszczeniem brwi Bob dał do zrozumienia, że i tę okoliczność doskonale przypomina sobie, poczem dwaj przyjaciele na kilka minut pogrążyli się w rozmyślaniach, każdy o swoich sprawach.
W czasie, gdy panowie Bob Sawyer i Ben Allen wygłaszali te słowa, a chłopaka w szarej liberji, pełnego zdziwienia, że obiad trwa tak długo, trapiły smutne przeczucia, dotyczące resztek cielęcej pieczeni, na które ostrzył sobie zęby — zielony powóz, zaprzężony w jednego konia, ciemnej maści, toczył się zwolna po ulicach Bristolu. Na nim tronował woźnica z nadąsaną miną, mający spodnie jak z grooma, pozatem jednak odziany w zwykły strój stangreta. Zjawiska takie są czemś zwykłem, gdy właścicielką powozu jest stara dama, lubiąca oszczędność. W powozie siedziała też rzeczywiście stara dama, właścicielka i posiadaczka wehikuła.
„Marcinie!“ zawołała stara dama do nadąsanego woźnicy.
„A co?“ zapytał nadąsany stangret, podnosząc rękę do kapelusza.
„Do pana Sawyera“.
„Tam właśnie jadę“.
Stara dama skinęła głową, zadowolona z domyślności nadąsanego woźnicy, a nadąsany woźnica zdzielił batem konia, poczem wszyscy ruszyli w kierunku domu pana Boba Sawyera.
„Marcinie“, rzekła dama, gdy powóz stanął przed sklepem pana Sawyera, niegdyś Nockemorfa.
„Słucham “, odparł Marcin.
„Powiedz chłopcu, by wyszedł i potrzymał konia“.
„Ja już sam potrzymam, odpowiedział Marcin, kładąc bicz na dachu powozu.
„Nie, nie możesz pod żadnym warunkiem; twoje świadectwo będzie wiele znaczyło, musisz więc wejść ze mną. W czasie rozmowy nie śmiesz mnie odstępować. Rozumiesz?“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/52
Ta strona została przepisana.