„Niech pani nie zaczyna; mniej więcej wiem, co pani chce powiedzieć: cierpienie umiejscowione w głowie, prawda?“
„Ach! Sądzę, że raczej w sercu“, odrzekła dama z głębokiem westchnieniem.
„To nie jest niebezpieczne“, odparł Bob Sawyer. „Główna rzecz — żołądek“.
„Panie Sawyer!“ zawołała dama, drgnąwszy.
„To nie ulega najmniejszej wątpliwości, szanowna pani“, mówił dalej Bob z miną niezmiernie uczoną. „Lekarstwo, zażyte we właściwym czasie, łatwoby temu zapobiegło“.
„Panie Sawyer!“ zawołała dama, jeszcze bardziej oburzona; „pańskie zachowanie się wobec kobiety w mojem położeniu jest impertynencją, albo pan nie domyśla się powodu mego przyjazdu! Gdyby dzięki medycynie lub roztropności ludzkiej, można było uprzedzić to, co się stało, naturalnie, że zrobiłabym to. Ale wolę rozmówić się z moim synowcem, dodała dama, wstając nagle i z oburzeniem obracając torebką ręczną“.
„Proszę jeszcze zatrzymać się na chwilę. Obawiam się, iż nie zrozumiałem pani dobrze; o co właściwie chodzi?“
„Moja synowica, panie, siostra przyjaciela pana...“
„Dobrze, pani“, przerwał Bob zniecierpliwiony, gdyż stara dama, mimo nadzwyczajnego wzruszenia, cedziła słowa przez zęby, jak to zwykle robią stare damy. „Dobrze, pani...“
„Opuściła mój dom, panie Sawyer, przed czterema dniami, pod pozorem odwiedzenia mojej siostry, drugiej swej ciotki, utrzymującej wielką pensję trzy mile stąd, w lewo, gdzie rośnie wielkie drzewo i stoi dębowa brama“, rzekła stara dama i zamilkła, by otrzeć łzy.
„A niech tam djabli porwą dębową bramę!“ zawołał Bob, w przerażeniu niepomny na swą doktorską godność. „Niechże pani mówi prędzej, błagam panią. Trochę więcej pary“.
„Dziś rano“, zaczęła dama bardzo powolnie, „dziś rano...“
„Powróciła, jak sądzę“, przerwał Bob żywo, „powróciła?“
„Nie, nie powróciła; ale napisała“.
„I co pisze?“ zapytał Bob zniecierpliwiony.
„Pisze, panie Sawyer... i na to proszę przygotować Benjamina, zwolna i stopniowo, panie Sawyer, pisze, że... mam list w kieszeni, ale zostawiłam okulary w powozie, a gdybym odpowiednie miejsce bez nich chciała czytać, stracilibyśmy dużo czasu. Jednem słowem pisze, że wyszła zamąż“
„Co?“ zapytał, lub raczej wybełkotał Bob.
„Wyszła zamąż“, powtórzyła stara dama.
Bob nie słuchał dalej, ale wypadł z pokoju do sklepu i zawołał stentorowym głosem:
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/54
Ta strona została przepisana.