„Ben! Czy słyszysz? Drapnęła!“
Pan Ben Allen, którego głowa zwisała przynajmniej niżej kolan, gdyż najspokojniej drzemał za ladą, usłyszawszy tę przerażającą wiadomość, rzucił się na Marcina i okręciwszy rękę szalem milczącego woźnicy, wyraził nieodwołalne życzenie uduszenia go na miejscu. Zamiar ten zaczął nawet w czyn wprowadzać z szybkością, jaką daje rozpacz, a która przekonywała zarazem o wielkiej jego sile fizycznej i chirurgicznej zręczności.
Marcin, z natury małomówny i niewiele liczący na swój oratorski talent, przez kilka sekund ze spokojną i wesołą twarzą poddawał się tej operacji, ale zauważywszy, że operowany w ten sposób rychło straciłby nazawsze możność otrzymywania pensji, odszkodowania i t. d., wybełkotał kilka słów bez związku i jednem uderzeniem pięści powalił pana Benjamina Allen na ziemię, zmuszony był jednak podążyć bezzwłocznie za nim w tym samym kierunku, gdyż młody człowiek nie puścił jego szala co nie pozostawiało operowanemu żadnego wyboru. Obaj więc szamotali się na ziemi, gdy drzwi do sklepu otworzyły się i towarzystwo powiększyło się o dwie najmniej spodziewane tu osoby: o pana Pickwicka i Sama Wellera.
Pierwszem przypuszczeniem Sama, gdy ujrzał te zapasy, było, że Marcin został wynajęty przez zakład Sawyera, dawniej Nockemorfa, gwoli przyjęcia jakiegoś gwałtownego lekarstwa, lub jakiejś trucizny, lub nowowynalezionego na nią antidotum, lub też gwoli jakiegokolwiek innego eksperymentu w interesie wielkiej nauki medycyny, by zaspokoić gorące pragnienie wiedzy, płonące w piersiach młodych jej czcicieli. Nie pozwalając sobie na żadną interwencję, stał najzupełniej obojętnie, z największym spokojem czekając na rezultat uczonego doświadczenia. Ale nie tak było z panem Pickwickiem: rzucił się z właściwą sobie energją pomiędzy zdumionych bojowników i wielkim głosem wezwał obecnych, by rozdzielili walczących.
To doprowadziło do opamiętania Boba Sawyera, który stał jakby sparaliżowany, widząc szał swego przyjaciela. Przy jego pomocy, pan Pickwick postawił Bena Allena na nogi. Co do Marcina, ten, znalazłszy się sam na podłodze, podniósł się bez niczyjej pomocy i spojrzał dokoła w milczeniu.
„Panie Allen“, zapytał pan Pickwick, „co się stało?“
„To pana nic nie obchodzi“, odrzekł Ben z wyzywającą wyniosłością.
„Co mu jest?“ zapytał filozof, zwracając się do Boba. „Czy czasem nie chory?“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/55
Ta strona została przepisana.