Były to wyrazy pełne prawdziwej rycerskości, ale Bob Sawyer, farmaceuta, osłabił nieco ich działanie, gdyż dodał kilka ogólnych uwag o miażdżeniu głów, wydrapywaniu oczu i t. d.
„Powoli!“ zawołał pan Pickwick; „zamiast występować z takiemi pogróżkami, niech pan lepiej spokojnie zastanowi się nad winą gentlemana, o którym mowa, a zwłaszcza, niech pan pamięta, iż jest to mój przyjaciel“.
„Co?!“ zawołał Bob Sawyer.
„Jak się nazywa?!“ wrzasnął Ben Allen.
„Pan Nataniel Winkle“, odparł pan Pickwick ze stanowczością.
Na te słowa, Benjamin starannie rozgniótł swe okulary obcasem buta, a potem, zebrawszy kawałki i umieściwszy je w trzech rozmaitych kieszeniach, założył ręce, przygryzł usta i groźnie spojrzał na łagodne i spokojne rysy pana Pickwicka; wkońcu zawołał:
„A więc to pan, nikt inny, tylko pan, doradziłeś i sfabrykowałeś to małżeństwo!“
„Zdaje mi się“, dodała ciotka, „że służący tego pana kręcił się koło mego domu i chciał przekupić moją służbę. Marcinie!“
„Co takiego?“ zapytał nadąsany stangret, występując naprzód.
„Czy to ten sam młody człowiek, którego widziałeś na ulicy i o którym mówiłeś mi dziś rano?“
Marcin, który, jak się już zdawało, z natury był lakoniczny, zbliżył się do Sama i kiwnąwszy głową, mruknął: „Tak“. Sam zaś, który nigdy dumny nie był, uśmiechnął się do niego jak do znajomego, gdyż poznał w nim zgryźliwego grooma, poczem w grzecznych wyrazach oświadczył, iż widział już gdzieś tę fizjognomję.
„A ja“, zawołał Ben Allen, „ja omal że nie udusiłem wiernego sługi! Panie Pickwick! Jak pan śmiał pozwalać temu drabowi na to, by brał udział w uwięzieniu mojej siostry? Żądam od pana wytłumaczenia!“
„Tak!“ zawołał Bob z gwałtownością, „wytłumacz się pan!“.
„To spisek!“ wykrzyknął Ben.
„To podstępne, nikczemne oszustwo!“ dodał Bob.
„Haniebna łobuzerja!“ zawołała dama.
„Czyste łajdactwo“, osądził Marcin.
„Ależ wysłuchajcie mię, proszę!“ rzekł pan Pickwick, gdy pan Ben Allen upadł na krzesło, gdzie zwykle swym pacjentom puszczał krew, teraz zaś ukrył twarz w chustce. „Ja nie przyjmowałem w tem żadnego udziału z wyjątkiem tego, że raz byłem obecny przy ich spotkaniu. Nie mogłem
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/57
Ta strona została przepisana.