Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/66

Ta strona została przepisana.

wyglądane z utęsknieniem posyłki, zapewnienia o zdrowiu i szczęściu, wiadomości o chorobie i śmierci. Kupiec, kochanek, żona, wdowa, matka, student, najmniejsze nawet dziecko — wszyscy biegli na dźwięk trąbki pocztyljona, — jak niecierpliwie wypatrywali przyjazdu starego dyliżansu. Gdzież oni wszyscy?! Co się z nimi wszystkimi stało?!
„Panowie! Wuj zapewnia, że wszystko to myślał w owej chwili, ale coś mi się wydaje, że musiał to gdzieś później wyczytać, bo opowiadał wyraźnie, że zapadł jakby w sen, siedząc na owej starej osi zepsutego wozu pocztowego, gdy nagle zbudził go zegar kościelny, który wydzwonił drugą. Otóż, myślenie nigdy nie było specjalnością mego wuja i gdyby myślał to wszystko, co potem opowiadał, to zajęłoby mu to o wiele więcej czasu, niż do godziny drugiej. Jestem więc zdania, panowie, że wuj wpadł w rodzaj odrętwienia i że wogóle o niczem nie myślał!
„Niech zresztą będzie jak chce, ale zegar wydzwonił drugą. Wuj przebudził się, przetarł oczy i zerwał się przerażony.
„Gdy tylko zegar wybił drugą, cały ów spokojny i milczący dziedziniec stał się nagle bardzo ożywiony. Drzwiczki znalazły się na zawiasach, obicia na swojem miejscu, żelazne części błyszczały jak nowe, farba odświeżona, latarnie naprawione, na każdem siedzeniu poduszki i oparcia, pocztyljoni kładli paczki do pudeł, posługacze lali wodę na nowe koła. Mnóstwo ludzi uwijało się dokoła, przymocowując dyszle do każdego wozu. Pasażerowie nadchodzili, oddawali swoje walizki, przyprowadzono konie. Jednem słowem jasne było, że lada chwila wozy ruszą w drogę. Panowie! Wuj otwierał na ten widok oczy tak szeroko, że do końca życia nie mógł się dość nadziwić, iż udało mu się później zamknąć!
„No!“ odezwał się jakiś głos i ktoś dotknął ramienia wuja. „Kupił pan bilet? Radzę zająć miejsce!“
„Ja! Czy kupiłem!“ mówi wuj i ogląda się zdumiony.
„Naturalnie!“
„Woj, panowie, nie mógł wymówić słowa — taki był tem zdziwiony! Najśmieszniejsze ze wszystkiego było to, że chociaż zebrało się tylu ludzi, i chociaż co chwila pokazywali się inni, nie mówiono, skąd się wzięli. Zdawało się, że w jakiś niewytłumaczony sposób zjawiają się z powietrza czy z ziemi, i znikają tak samo tajemniczo. Kiedy portjer włożył do karety bagaż i otrzymał zapłatę, odchodził. Ale zanim wujek obejrzał się, już skądciś zjawiało się całe mnóstwo innych, niosących tak ciężkie tłomoki, że aż się pod niemi uginali. Strój pasażerów był jakiś dziwaczny! Szerokie, wielkie płaszcze z bufiastemi rękawami, bez kołnierzy. I pe-