Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/81

Ta strona została przepisana.

i madery, a gdy zaprzężono konie i wszyscy pasażerowie zajęli miejsca, oplatana flaszka Boba znów została napełniona najlepszym ekwiwalentem dawnego ponczu, jaki w tak krótkim czasie można było otrzymać, trąbka zatrąbiła, a czerwony sztandar powiewał w najlepsze, już bez najmniejszego sprzeciwu ze strony pana Pickwicka.
W Tekesbury zatrzymano się na obiad, pito porto, maderę i porter. Wkońcu napełniono znowu flaszkę po raz czwarty. Pod skombinowanym wpływem tych trunków pan Pickwick i Allen usnęli, a Bob Sawyer i Sam wyśpiewywali przez całą drogę bardzo wesołe duety.
Ściemniło się już zupełnie, kiedy pan Pickwick był w stanie podnieść się na tyle, by spojrzeć w okno. Samotne, przydrożne dworki, ciemne zarysy mijanych przedmiotów, pochmurne powietrze, pokryte pyłem i kurzem ścieżki, czerwone ogniska w oddali, smugi czarnego dymu, wznoszące się z wysokich kominów i zaciemniające wszystko dokoła — blask dalekich świateł, ciężkie wozy, jadące gościńcem, naładowane żelaziwem lub innym towarem, wszystko to mówiło, że są niedaleko wielkiego miasta Birmingham.
Gdy z turkotem jechali przez wąskie uliczki, prowadzące do serca tego ożywionego centrum, oczy i uszy nie mogły się dość nadziwić ożywieniu, jakie tu panowało. Ulice zatłoczone były ludźmi pracy. Echo pracy obijało się o każdy dom. Światła błyskały w owalnych oknach każdego piętra, a szum, turkot kół i stuk kopyt końskich wprawiały w drżenie mury. Ogniska, które widzieli zdaleka, paliły się dumnym płomieniem w piecach wielkich fabryk i w zakładach przemysłowych. Stuk młotów, syk pary, gwar maszyn, oto muzyka, która rozlegała się z każdego zaułka.
Pocztyljon mknął już szybko przez ulice koło pięknych i jasno oświetlonych sklepów, ciągnących się od krańców miasta do oberży Królewskiej, a pan Pickwick jeszcze nie zdążył należycie zastanowić się nad delikatną misją, która go tu sprowadziła.
Obecność pan Boba Sawyera bynajmniej nie ułatwiała tej delikatnej misji i nie zmniejszała trudności, jakie należało pokonać. Prawdę powiedziawszy, pan Pickwick czuł, że obecność pana Boba, aczkolwiek bardzo miła i przyjemna, nie jest zaszczytem, o któryby się ubiegał. Chętnie poświęciłby pewną sumę na to, by wesoły chirurg znajdował się teraz o jakie pięćdziesiąt mil od Birmingham.
Filozof nasz nigdy nie miał osobistych stosunków z panem Winkle starszym, chociaż parę razy odpisał mu na listy, udzielając zadawalniających odpowiedzi co do charakteru i postępowania jego syna. Czuł więc, że złożenie pierwszej wizyty w towarzystwie Bena Allena i Boba Sawyera, nieźle