Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Zresztą, dowie się jeszcze, co należy. Dobrej nocy. Małgorzato! Otwórz panom drzwi“.
Przez ten czas Bob Sawyer szturchał łokciem Bena, by powiedział coś pojednawczego; Ben podniósł się i, nie czekając długo, przemówił zwięźle, ale dobitnie:
„Panie“, zaczął, utkwiszy błędne oczy w pana Winkle i mocno gestykulując, „pan... pan powinieneś wstydzić się swego postępku“.
„Rzeczywiście“, odparł pan Winkle; „jako brat tej młodej osoby, jest pan najlepszym sędzią w tej sprawie. Ale dość tego. Ani słowa więcej, panie Pickwick. Dobranoc panu“.
To rzekłszy, stary kupiec, wziął lichtarz i otworzył drzwi, grzecznie wskazując na korytarz.
„Pożałuje pan swego postępku“, rzekł pan Pickwick, zaciskając zęby, by powstrzymać swój gniew, gdyż wiedział, jak ważne jest to pociągnięcie dla jego młodego przyjaciela.
„W tej chwili“, odpowiedział pan Winkle ze spokojem, „jestem wręcz przeciwnego zdania. Dobranoc panom“.
Pan Pickwick wyszedł na ulicę bardzo oburzony. Pan Bob Sawyer, zupełnie zgnębiony stanowczością starego gentlemana, poszedł za jego przykładem. Kapelusz pana Bena Allena potoczył się po schodach, a osoba pana Allena poszła wślad za nim. Trzej towarzysze poszli w milczeniu i bez kolacji spać. Przed zaśnięciem pan Pickwick powiedział sobie, że gdyby był wiedział, jaki formalista jest z pana Winkle senjora, nigdy nie podjąłby się był podobnej misji!

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy.
Pan Pickwick spotyka starego znajomego, której to szczęśliwej okoliczności czytelnik zawdzięcza sprawy nadzwyczaj interesujące, a dotyczące dwóch mężów wielkiego znaczenia i potęgi.

Ranek, który ukazał się oczom pana Pickwicka, o godzinie ośmej następnego dnia, nie był obliczony na to, by podnieść go na duchu lub zmniejszyć depresję, w jaką wpadł po wczorajszej nieudanej misji. Niebo ciemne było i ponure, powietrze wilgotne i mgliste, ulice mokre i śliskie. Dym wisiał leniwo nad kominami, jak gdyby brakło mu odwagi unieść się wgórę, a deszcz siąpił wolno i smutno, jak gdyby nie chciało mu się nawet padać. Na dziedzińcu, przed stajnią, kogut kołysał się na jednej nodze, pozbawiony zwykłego ożywienia. Pod niski dach przybudówki schronił się osioł z taką miną, jak gdyby nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa. Na ulicach nie widziałeś nic prócz parasoli i nie słyszałeś nic prócz uderzania kropel deszczowych.