Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/89

Ta strona została przepisana.

„Młody szlachcic powtarzał to co kwadrans do końca swego życia!“ dodał Sam.
„Czy wzywano pana kiedy“, zapytał Sam, zniżając głos do tajemniczego szeptu, „czy wzywano pana kiedy, odkąd pan został rzezignatem, do pocztyljona?“
„Nie przypominam sobie!“ odrzekł Bob.
„A widział pan kiedy, grasując (jak się to mówi o duchach) po szpitalu, pocztyljona?“ pytał Sam dalej.
„Nie, nie przypominam sobie!“ odrzekł Bob.
„Nigdy nie widział pan na cmentarzu mogiły pocztyljona, ani trupa pocztyljona?“ katechizował go Sam w dalszym ciągu.
„Nie!“ odrzekł Bob. „Nigdy!“
„Nigdy!“ z triumfem zawołał Sam. „I nigdy pan nie zobaczy! Jest coś jeszcze, czego nie widział nikt w świecie: zdechłego osła! Nikt nigdy nie widział zdechłego osła, z wyjątkiem gentlemana w czarnych jedwabnych pantalonach, którego znała młoda niewiasta, właścicielka kozy. Ale to był francuski osioł, więc trzeba do niego przykładać inną miarę
„No, a co to ma wspólnego z pocztyljonem?“ spytał Bob.
„Bardzo dużo!“ powiedział Sam. „Nie będę szedł tak daleko, by zacząć od tego, jak to czyni wielu rozumnych ludzi, że i pocztyljon i osioł jest nieśmiertelny. Ale ja powiadam, że jak tylko poczują, że z nimi szlus — obaj dają nura niewiadomo dokąd i ślad po nich zanika. Co się z nimi dzieje — nikt nie wie! Przypuszczam jednak, że idą szukać przyjemności na drugim świecie, bo na tym nie widziano jeszcze, by pocztyljon albo osioł mieli jaką przyjemność!“
Wykładaniem tej ciekawej teorji i popieraniem jej wieloma faktami i danemi statystycznemi Sam Weller skracał sobie czas podróży do Dunchurch gdzie zjawił się suchy pocztyljon i świeże konie. Następną stacją był Daventry, potem Towcester. A gdy wyjeżdżali z każdej z tych stacyj, lało jeszcze gorzej niż gdy zajeżdżali przed nią.
„Powiadam“, odezwał się Bob Sawyer, zaglądając w okno karety, gdy stanęli przed oberżą pod „Głową Saracena“ w Towcester, „że tak dalej nie pójdzie!“
„Jak Boga kocham!“ zawołał pan Pickwick budząc się z drzemki. „Obawiam się, że pan zmókł!“
„Doprawdy? Rzeczywiście“, odpalił Bob. „Tak, odrobinę! Czuję niemiłą wilgoć!“
Bob miał wygląd „wilgotny“, gdyż deszcz spływał mu z płaszcza, z rękawów, z kolan, z kołnierza. Cała jego postać tak błyszczała od wilgoci, że można ją było wziąć za kawał ceraty.