Pott wyciągnął ostatni numer „Gazety Eatanswillskiej“ i odwołał się do następnego artykułu:
„Gad współczesności zieje zatrutym jadem bezskutecznie i beznadziejnie, pragnąc skazić szanowne nazwisko naszego elekta, czcigodnego pana Slumkey — tego samego Slumkey, o którym pisaliśmy, nadługo, zanim objął swoje odpowiedzialne i wyjątkowe stanowisko, że przyjdzie dzień, kiedy pan Slumkey stanie się jednocześnie najpiękniejsza ozdobą i najszczytniejszą dumą naszego kraju! Nasz współczesny gad, jakeśmy powiedzieli, wydrwiwa dar, złożony naszemu sławnemu kompatrjocie przez oczarowanych wyborców: mosiężny kubełek na węgle, — przyczem zaznacza, że sam obdarowany złożył na ten cel anonimowo przez zaufanego przyjaciela swego piwniczego prawie trzy czwarte potrzebnej sumy. Czyż ten podły gad nie rozumie, że, jeżeli to prawda, pan Slumkey ukazuje się w jeszcze piękniejszem świetle (jeśli to możliwe)! Czyż nawet gadzinowa tępość nie jest w stanie pojąć, że to delikatna i subtelna pomoc wyświadczona ciału wyborczemu, pozyskać musi panu Slumkey nawet serca i dusze tych współmieszkańców, których wartość moralna da się porównać z wartością świni? Czyli, innemi słowy, którzy nie upadli tak nisko, jak nasz przeciwnik?! Oto podłość naszych przewrotnych żółtych! Ale to nie wszystko jeszcze! Zdrada czyha za murami! Twierdzimy śmiało, a mamy dowody nieomylne, i prosimy cały naród o wzięcie nas pod swe opiekuńcze skrzydła, otóż twierdzimy, że w całej pełni trwają przygotowania do Balu Żółtych, mającego się odbyć w jednem z Żółtych Miast, będącem sercem i duszą żółtych! Prowadzić go będzie żółty mistrz ceremonji! Uświetnią go swoją obecnością trzej żółci członkowie parlamentu, a prawo wejścia da posiadanie żółtego biletu! Bardzośmy nasolili naszemu żółtemu kompatrjocie? Niech się pocieszy! Niech pęknie z bezsilnej złości, gdy pióro nasze pisze te słowa: Będziemy na balu!“
„Tak, panie“, powiedział pan Pott składając gazetę, „tak się rzeczy mają!“
Ponieważ w tej samej chwili gospodarz i garson wnieśli obiad, pan Pott położył palec na wargach, na znak, że składa swoje życie w ręce pana Pickwicka i że powierzył mu swoją tajemnicę. Pan Ben Allen i pan Bob Sawyer, którzy zdrzemnęli się podczas odczytywania artykułu i dyskusji, jaka się po nim wywiązała, zerwali się na dźwięk magicznego słowa „Obiad!“, który doszedł ich uszu: do tego obiadu zasiedli z systemem trawiennym podnieconym przez dobry apetyt, ze zdrowym zapałem, z niecierpliwem oczekiwaniem.