W czasie obiadu i podczas sjesty, która po nim nastąpiła, pan Pott przeszedł na tematy domowe i poinformował pana Pickwicka, iż powietrze eatanswillskie nie służyło jego żonie i dama ta wyjechała w objazd do rozmaitych kąpieli, w celu ozdrowienia na duchu i ciele. Była to delikatna wersja faktu, że pani Pott wprowadziła wreszcie w czyn swoją stałą pogróżkę separacji i, działając przez brata, porucznika, rozstała się z małżonkiem, przyczem pan Pott zobowiązał się do wypłacenia jej połowy dochodów czerpanych z wydawania i sprzedaży „Gazety Eatanswillskiej“.
Podczas gdy wielki pan Pott poruszał ten i inne tematy, ożywiając rozmowę rozmaitemi wyjątkami ze swoich własnych elukubracyj, jakiś dziwaczny jegomość zapukał z okna dyliżansu, który zatrzymał się przed zajazdem i wyładowywał paczki, czy może liczyć na odpowiednie wygody, w postaci łóżka i pościeli, jeżeli zatrzyma się na nocleg?
„Naturalnie, proszę pana“, odpowiedział gospodarz.
„Rzeczywiście? Mogę na to liczyć? Mogę liczyć?“ dopytywał się jegomość, widocznie podejrzliwy z natury.
„Niewątpliwie, proszę pana“, mówił gospodarz.
„Dobrze“, powiedział nieznajomy. „Stangret! Zostaję! Posługacz! Waliza!“
Życząc pozostałym pasażerom dobrej nocy w sposób nieco zgryźliwy, nieznajomy wysiadł. Był to przykrótki jegomość, z czarnemi, twardemi włosami, przyciętemi na jeża czyli „à la szczotka“ i stojącemi sztywno i równo na głowie; wygląd miał pompatyczny i groźny, maniery stanowcze, oczy surowe i niespokojne, a całe zachowanie zdradzało silną wiarę w siebie i świadomość swojej wyższości nad innymi.
Nieznajomy został wprowadzony do pokoju zajmowanego uprzednio przez patrjotycznego pana Potta. Garson zauważył ku swemu niepomiernemu zdumieniu, że zanim zdarzył zapalić świecę, nieznajomy wyciągnął z pod kapelusza plikę gazet i zaczął je czytać z wyrazem tłumionej wściekłości, która przed godziną jeszcze paraliżowała majestatyczne rysy pana Potta. Garson zauważył również, że gdy gniew pana Potta wywoływała „Niepodległość Eatanswillska“, nieznajomy gniewał się na „Gazetę Eatanswillską“.
„Przyślij gospodarza“, powiedział nieznajomy.
„Słucham pana!“
Przysłany gospodarz zjawił się
„Pan jest gospodarzem?“ zapytał nieznajomy.
„Tak, proszę pana!“
„Zna mię pan?“
„Nie mam przyjemności!“ odparł gospodarz.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/95
Ta strona została przepisana.