„Nazywam sie Slurk!“ ciągnął nieznajomy.
Gospodarz zlekka pochylił głowę.
„Slurk!“ powtórzył gentleman. „Teraz wiesz pan, kim jestem?!“
Gospodarz podniósł głowę, spojrzał na sufit, potem na gentlemana i uśmiechnął się niewyraźnie.
„Znasz mię, człowieku?“ pytał nieznajomy.
Gospodarz zebrał się na odwagę i odparł:
„Nie, nie znam pana“.
„Dobre nieba!“ zawołał nieznajomy tłukąc pięścią w stół. „I to jest popularność!“
Gospodarz cofnął się o krok do drzwi — nieznajomy nie spuszczał z niego oczu.
„Oto“, powiedział nieznajomy, „wdzięczność za całe lata pracy i znoju dla dobra mas! Przyjeżdżam zziębnięty i mokry! Rozentuzjazmowany tłum nie wita mię przy wjeździe! Dzwony kościelne milczą! Nawet dźwięk mego nazwiska nie budzi żadnego oddźwięku w sprzedajnych piersiach! Dość!“ dodał pan Slurk przechadzając się po pokoju. „To wystarczy człowiekowi, by złamał pióro i zrzekł się roli obrońcy tych niewdzięczników!“
„Mówił pan: brandy i woda?“ wtrącił gospodarz, chcąc przerwać djalog.
„Rum!“ gniewnie zawołał pan Slurk. „Macie tu gdzie ogień?“
„Możemy napalić tutaj!“ odrzekł gospodarz.
„Pójdę spać, nim się ogrzeje!“ zawołał pan Slurk. „Jest kto w kuchni?“
„Żywej duszy. Ale pali się doskonały ogień. Wszyscy się już rozeszli, dom zamknięty na cztery spusty.“
„Wypiję swój rum z wodą w kuchni, przy ognisku kuchennem“, powiedział pan Slurk. Zabrawszy kapelusz i gazety, poszedł za gospodarzem do skromnej izby i, rzuciwszy się na fotel przy kominie, przybrał, jak poprzednio, wściekłą minę i zaczął czytać.
Trzeba wypadku, że demon niezgody, włócząc się po oberży pod „Głową Saracena“, dojrzał pana Slurka, siedzącego wygodnie przy kominku, i pana Potta, nieco podnieconego winem, w sąsiednim pokoju. Wobec tego demon wślizgnął się do wyżej wymienionego apartamentu z niebywałą szybkością i umiejscowił się w głowie pana Boba Sawyera, poczem zmusił go (on, demon) do wypowiedzenia następujących słów:
„Zgapiliśmy się! Ogień wygasł! Strasznie tu zimno, co?“
„Rzeczywiście“, powiedział pan Pickwick otrząsając się.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/96
Ta strona została przepisana.