podczas marszu karawany, teraz postanowiłem bez namysłu zostać po kres dni mego żywota bezdomnym tułaczem, wędrownikiem, który utrzymanie swego ciała zdał na los szczęścia.
Nie wstępując już ni na chwilę w progi mego domu, udałem się do stodoły, stojącej pomiędzy ogrodem a pałacem, pełnej różnych gratów. Wziąłem kij poganiacza wołów, ściąłem koniec i przemieniłem w ten sposób w laskę pielgrzyma, potem zawiesiłem przez ramię pękatą flaszę, używaną przez robotników rolnych, czy ogrodników.
Napełniłem naczynie wodą studzienną.
W tej chwili przystąpił do mnie stary sługa i rzekł:
— Panie! Widzę, że Angulimala i banda jego nie przybędzie już?
— Nie, Kolito, — odparłem — rozbójnicy nie nadejdą.
— Jakto, panie, wychodzisz o tak wczesnej porze? — spytał.
— Tak, Kolito, wychodzę i właśnie w tej sprawie chcę z tobą pomówić. Odchodzę szlakiem, zwanym drogą ptaków przelotnych, a z drogi tej niemasz powrotu dla człowieka, który wytrwać godny. Nie wróci on już po śmierci na ten świat, podobnie jak nie zagości przez czas życia w progi domu. Oddaję w ręce twe i pod straż twoją wszystko co posiadam, gdyż jesteś wierny i życie własne poświęcić mi chciałeś. Rządź domem i mieniem, aż syn mój osiągnie lata dojrzałe. Pozdrów ojca mego i żony i niech ci się wiedzie we wszystkiem!
Uwolniwszy rękę z objęć Kolity, który okrywał ją łzami i pocałunkami, postąpiłem ku bramie. Zobaczywszy miejsce, gdzie stała niedawno postać ascety,
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/108
Ta strona została przepisana.