Z pierwszym brzaskiem dnia obudził się mistrz dostojny i spostrzegł, że Kamanita zwija starannie matę, zawiesza przez plecy flaszę z wodą i ogląda się za swą laską pielgrzymią, której zrazu nie dostrzegł w kącie, gdyż upadła na ziemię. Czyniąc to wszystko, wyglądał na człowieka, któremu bardzo spieszno.
Mistrz usiadł i, pozdrowiwszy go uprzejmie, rzekł:
— Spieszysz się bardzo, bracie, jak widzę...
— Tak jest! — zawołał Kamanita z ożywieniem — Pomyśl tylko... trudno wprost uwierzyć w moje szczęście, a śmiech rozpiera mi piersi. Zbudziwszy się przed kilku minutami, uczułem suchość w gardle, po długiem mówieniu dnia wczorajszego. Udałem się do studni, znajdującej się pod tamaryndami na drugiej stronie drogi i zastałem dziewczynę czerpiącą wodę. Czegóż się od niej dowiedziałem... zgadnij? Oto powiedziała mi, że mistrz nie przebywa w Savatthi. A gdzież jest... jak sądzisz? Wczoraj przybył tutaj, do Rajagahy wraz z trzystu mnichami, uczniami swymi i znajduje się w lasku mangowym, za miastem. Ujrzę go tedy za godzinę, wcześniej nawet może, a sądziłem, że czeka mnie czterotygodniowa jeszcze wędrówka.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/128
Ta strona została przepisana.
XXI.
SKUTKI POŚPIECHU.