Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Ze łzami radości podziękowałem drogiemu ojcu memu i w kilka dni potem opuściłem dom rodzicielski.
Serce mi biło rozkosznie, gdym sunął przez miasto na czele mojej karawany wozów, pośród wspaniałego orszaku poselstwa, a potem, za bramami ujrzał ścielący się przede mną ogromny, nieznany świat. Każdy dzień podróży był mi świętem, a siedząc wieczór przy ogniskach obozowych, pośród lasu, z którego głębin dochodziły głosy tygrysów i panter, w otoczeniu starych, dostojnych mężów, czułem się uniesionym w zaczarowaną krainę baśni.
Przebywszy rozległe bory Vedisy i połogie pasmo gór Vindhja, dostaliśmy się w bezkreśną równię północną, gdzie oczom naszym ukazał się świat zgoła nowy. Nie sądziłem nigdy, by ziemia mogła być tak płaska i rozległa. W miesiąc niespełna po wyjeździe, ujrzeliśmy pewnego wieczoru z szczytu porosłego palmami wzgórza, dwie złociste wstęgi, wijące się skrajem widnokręgu, otoczone mgłami oparu, zbliżające się ku sobie po szmaragdowej roztoczy łąk. Wstęgi owe łączyły się z sobą w stronie wschodniej.
Stałem zapatrzony i nagle uczułem, że ktoś dotyka mego ramienia.
Kierownik poselstwa królewskiego stał przy mnie.
— Spójrz, Kamanito! — powiedział, — Oto tam łączą swe nurty święta Jamuna i najświętsza Ganga.
Mimowoli wzniosłem w górę dłonie, a poseł ciągnął dalej:
— Dobrze czynisz, Kamanito, pozdrawiając modlitwą święte rzeki. Ganga płynie z osiedla bogów w północnych górach lodowych, czyli bierze swój początek w tem co wiekuiste, zaś Jamuna bieży z bohaterskiej krainy zamierzchłej starożytności, w jej