— Po wyjeździe twym z Kosambi, o ukochany mój, żyłam smutna, trawiona nieutuloną tęsknotą po całych dniach i nocach, trwożąc się twym losem i przyszłością naszą ustawicznie. Nie byłam pewna, czy oddychasz jeszcze powietrzem ziemi, gdyż słyszałam o niebezpieczeństwa tego rodzaju podróży, a w dodatku sobie przypisywałam całą winę, gdyż jam to, uniesiona miłością, sprawiła, iż nie ruszyłeś w drogę powrotną pod opieką ambasadora, zabezpieczony od wszelkiego zła. Mimo to jednak niezdolną byłam żałować tego co się stało, gdyż okolicznościom owym zawdzięczałam wspomnienia, będące całym skarbem moim.
Medini pocieszała mnie, ale nie często udawało jej się rozpędzić mój smutek. Najlepszym mym powiernikiem było drzewo asokowe, pod którem staliśmy onej nocy księżycowej, kiedym wymawiała słowa Damajanti, jak to zapewne pamiętasz. Starałam się nieraz wysnuć odpowiedź z szumu jego liści, lub znak jakiś dostrzec w migotliwych cieniach, rzucanych na ziemię. Ile razy wróżba bywała pomyślna, czułam się szczęśliwą przez jeden dzień, lub dłużej, ale wnet wracała tęsknota, obawy, złe sny i opanowywała mnie gorączka.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/152
Ta strona została przepisana.
XXVI.
ŁAŃCUSZEK Z AMULETEM.