Kamanita spostrzegł, że wspomnienie owo słoni cieniem smutku duszę ukochanej tu nawet, w przybytku szczęśliwości zaziemskiej. Wziął ją tedy za rękę i polecieli razem ku uroczym stokom wzgórz, gdzie spoczywał niedawno, przyglądając się zabawie błogosławionych.
Usiedli pod drzewem i zobaczyli niezliczone postacie, zapełniające łąki i gaje. Mieniły się wszelkiemi kolorami, zwłaszcza mnóstwo było istot czerwonych, białych, ciemno- i jasno błękitnych. Powitano serdecznie Vasitthi i oboje wmieszali się w pląs taneczny.
Polatywali długo nad łąką, gajami, skałami i jeziorami, oraz stawami wślad za całym korowodem, aż napotkali ową białą postać, która chciała udać się z Kamanitą w drogę do Gangi. Podając mu w tańcu dłoń, spytała z miłym uśmiechem:
— Czy byłeś już nad Gangą? Masz teraz towarzyszkę ...
— Nie byłem do tej pory... — odparł.
— Cóż to znaczy? — spytała Vasitthi, a gdy jej powiedział, dodała. — Musimy tam się udać! Jakże często wznosiłam z marnej ziemi oczy ku niebu, śledząc
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/160
Ta strona została przepisana.
XXVIII.
NAD BRZEGIEM NIEBIAŃSKIEJ GANGI.