Wcielili się potem w innej okolicy i zgoła odmiennem otoczeniu. Nie była to dolina Gangi i Jamuny z pięknemi miastami, pełnemi pałaców, gdzie żyli dzielni wojownicy, dumni braminowie, bogaci kupcy i pracowici Sudrasi. Nie było tu pól ryżowych, wielopiennych figowców, lasków palmowych i dżungli, nie było też tygrysów, słoni i nie wznosiły się na horyzoncie śnieżne szczyty Himawatu. Wszystko to, wśród czego żyli dotąd, jakby poza tym światem tropikalnym, nie było innego, znikło i ustąpiło miejsca zgoła innemu światu.
Dogrzewało i tu mocno letnie słońce, jak nad Gangesem, paląc trawy i wysuszając żyły wodne, ale w zimie opadały z drzew liście, a szron pokrywał pola. Nie było miast z wieżycami, jeno wsie z rozległemi pastwiskami, a gdzieniegdzie wznosiły się na pagórku warownie o silnych murach. Osiadł tu wojowniczy lud pasterski, w lasach było dużo wilków, a wędrownika przerażał słyszalny na całe mile ryk lwa, zwanego straszliwą bestją lasów.
Tak go zwał ongiś ten, który był w ostatniem wcieleniu Kamanitą. Wówczas był pieśniarzem biednym, bo całe jego mienie stanowiła lutnia, oraz zapas pieśni w duszy. Była to drogocenna spuścizna po przodkach, stare tajemnicze hymny do Agni, Indry, Waruny, Mitry, a nawet do bogów nieznanych, dalej piosnki bojowe i hulaszcze dla mężczyzn, a miłosne dla dziewcząt, wreszcie formułki czarodziejskie dla matek, karmiących niemowlęta. Wielkim był jego zapas, a posiadał talent twórczy, przeto wszędzie go mile witano.
O godzinie powrotu z pastwisk bydła spotkał uroczą, zgrabną dziewczynę. Obok niej kroczyła ulubiona krowa, za dzwonkiem której spieszyło stado.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/166
Ta strona została przepisana.