Asceta tłumaczył, że nie jakieś bóstwo zewnętrzne, ale własne serce nasze przez myśli i czyny zmusza nas do ciągłych wcieleń na ziemi, w niebie, czy piekle. Słuchając go, wspomniałem Vajasrawę, który udowadniał argumentami rozumu i powagą Pisma, iż niema zgoła kar piekielnych, a wszystko co na ten temat mieści się w Wedach, zostało sfałszowane przez nikczemników i tchórzów w tym celu, by zastraszyć silnych i mężnych i uchronić ich samych przed napaścią.
— Vajasrawa... — dumałem sobie — nie mógł mnie nigdy w zupełności przekonać! Ciekawym, czy uda się temu ascecie. Jest to walka poglądów, spór mędrca z mędrcem. Być może nauczyciel mój zalicza się do wybitnych mnichów zakonu Sakjów, ale i Vajasrawę cenili wysoko jego zwolennicy, a teraz nawet dostąpił godności świętego. Trudno powiedzieć tedy, który z owych mężów bożych ma słuszność i któremu z nich mam uwierzyć.
— Nie uważasz, widzę, Angulimalo, na to, co mówię! — powiedział asceta. — Myślisz o Vajasrawie i jego bredniach!
Zdumiony wielce, przyznałem, że tak było.
— Znałeś, o czcigodny, przyjaciela mego, Vajasrawę? — spytałem.
— Pokazywano mi grób jego pod bramą miasta, gdzie nierozsądni podróżni modlą się, składają ofiary i wielbią go, jakby był świętym.
— Nie jest więc świętym?
— Jeśli chcesz, udamy się doń i zobaczymy, jak stoi sprawa jego świętości.
Asceta powiedział to, jakby szło poprostu o wstąpienie do czyjegoś domu.
Spojrzałem nań przerażony bardzo.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/196
Ta strona została przepisana.