— Udamy się do niego... do Vajasrawy? Przecież jest to rzecz niemożliwa!
— Daj mi rękę! — powiedział. — Zanurzę się w kontemplacji, w której duszom wytrwałym ukazywaną bywa droga, wiodąca do bogów i demonów, a co ja zobaczę, zobaczysz również i ty.
Podałem mu dłoń. Przez czas pewien siedział nieruchomy, milczący, spuściwszy oczy i obróciwszy wstecz źrenice, ja zaś nie odczuwałem niczego. Nagle jednak wydało mi się, że pływam, a demon mieszkający w wodzie, chwyta mnie za ramie i ciągnie w dół. Znikło mi z przed oczu niebo, drzewa i brzeg, fale zawarły się nad moją głową i ciemność otoczyła mnie, gęstniejąc coraz to bardziej. Czasem błyskały płomienie i rozbrzmiewał wielki łoskot.
Znalazłem się nakoniec w ogromnej, zupełnie ciemnej jaskini, którą przelśniewały niespokojne, migotliwe blaski. Przywykłszy do ciemności, spostrzegłem, że połyskują ruszające się ustawicznie żelazne groty oszczepów, miotanych niewidzialnemi rękami, jakby duchy wiodły z sobą bój. Słyszałem również krzyki, ale nie były to okrzyki wojenne, jeno płaczliwe zawodzenia bólu i jęki rannych. Dochodziły z głębi jaskini, gdzie migotanie grotów wytworzyło jakby półświetlistą mgłę, plan pierwszy pusty był zupełnie.
Po chwili zjawiły się trzy postacie, wyłoniły się z czerni, jakby je zrodziła nagle i poznałem w jednej z nich Vajasrawę, nagiego zupełnie i drżącego niby z zimna. Towarzysze jego mieli ludzkie torsy, ale miast nóg szpony ptasie, głowę ludzką zastępowała jednemu psia morda, drugiemu zaś rybia głowa. Każdy dzierżył w ręku długi oszczep.
Rybogłowy zaczął pierwszy:
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/197
Ta strona została przepisana.