cych rozkoszowały się urodą tego grona dziewcząt, pięknością połyskliwych szat jedwabnych, wonnych zwojów muślinu, perłami i klejnotami ich naszyjników, oraz złotemi bransoletami na maleńkich, zgrabnych nóżkach, ale stokroć jeszcze więcej uroku posiadała sama gra, ujawniająca ponętne ruchy, cudne postawy i odsłaniająca zarysy kształtów ich ciał.
Przez czas jakiś one gazelookie dziewczęta zabawiały się kunsztowną mimiką i tańcem, potem zaś, po onym wstępie ustąpiły, a na estradzie pozostała jedna jedyna, ta która zajęła potem całe serce moje.
Cóż mam mówić o jej piękności, czcigodny panie? Nie będę się silił tego opiewać, musiałbym bowiem być samym chyba Bharatą, chcąc ci dać bodaj słaby odblask jej uroku. Starczy gdy powiem, że owa księżycotwarza, cudna dziewczyna miała nieskazitelną budowę ciała, a każdy jej członek promieniał czarem młodości, tak iż przypominała żywo boginię szczęścia i piękna, zaś każdy włosek mego ciała najeżył się z niewysłojwionego zachwytu.
Po chwili zaczęła podrzucać piłkę, czcząc w ten sposób boginię, której zdawała się być wcieleniem. Rzucała ją niedbale na ziemię, gdy wznosiła się w powolnym odskoku, uderzała ją silnie wierzchem przecudnej swej dłoni o długich, śnieżystobiałych palcach, a kiedy, sięgnąwszy znacznej wysokości, spadała, chwytała ją w rękę. Rzucała piłkę zwolna, w tempie średniem, to znowu szybko, raz pobudzając ją do lotu, to znowu hamując jej skoki. Używała naprzemian ręki prawej i lewej, pędziła piłkę w różne strony i zmuszała do nawrotu. Widzę z twego pełnego zrozumienia, spojrzenia, o czcigodny, iż znasz się na grze w piłkę,
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/20
Ta strona została przepisana.