Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/203

Ta strona została przepisana.

kiedy szło o spotkanie zakochanych. Prosiła już dawniej męża, by ją tam zaprowadził, gdyż była wielce ciekawa i chciała widzieć każdą osobliwość, o której mówiono w mieście. Ale Somadatta wzbraniał się z obawy, co na to powie domowy bramin, teraz więc, będąc wyraźnie wezwany przez żonę ministra uradował się niemało, gdyż bramin nie mógł mu czynić wyrzutów.
Udałyśmy się do hal targowych i z pomocą Somadatty, który znał się na handlu, zakupiłyśmy dużo materyj przydatnych dla zakonników i zakonnic, a także lekarstw potrzebnych pielgrzymom w drodze. Wróciwszy, splondrowałyśmy doszczętnie spiżarnie i składy zapasów, zabierając dzbany i flasze z najlepszą oliwą, skrzynie z miodem, masłem i cukrem, oraz misy z wszelkiego rodzaju potrawami i konserwami. Opróżniłam własne szafy, dobywając wonności, proszek sandałowy i kamforę, potem zaś spustoszyłam poprostu ogród, ścinając wszystkie rozwite kwiaty.
Nim nadeszła upragniona godzina, wszystkie owe rzeczy spakowane zostały na wóz, zaprzężony mułami, my zaś zajęliśmy we troje miejsca w paradnym powozie, ciągnionym przez srebrzysto-białe sindajskie ogiery pełnej krwi, które codziennie jadły z mej ręki trzyletni, suchy ryż. W ten sposób wyekwipowani opuściliśmy miasto.
Słońce zniżyło się już, muskając promieniami kopuły i wieże, oraz złocąc tumany pyłu, snujące się drogą, wzniesione przez rzesze tych, którzy, jak my... chociaż przeważnie pieszo... ciągnęli długim korowodem, by ujrzeć świętego męża i posłyszeć jego słowo.
Niebawem dostaliśmy się na skraj lasu. Pojazdy stanęły, my zaś udaliśmy się dalej pieszo na czele służby, niosącej dary nasze.