dziło się ono, rozkwitło i minęło, podobnie jak wszystko na tej ziemi, gdzie włada przyczyna, wywołująca zjawy ginące z konieczności po dłuższem, czy krótszem trwaniu. Ta właśnie znikomość, świadcząca o bezistotności każdej rzeczy, jest to ostateczna, nieusuwalna przyczyna cierpienia. Nie da się ona usunąć, jak długo trwa i pleni się żądza bytu, bowiem ta żądza stwarza coraz to nowe zjawy i kształty. Każdy, z racji własnego istnienia, jest współwinnym cierpień świata, przeto i ja, gdybym oszczędzoną została przez cierpienie, musiałabym się teraz czuć podwójnie winną i pożądać podjęcia swojej cząstki bólu. Przestałam żalić się na smutny los mój, a słysząc słowa boskiego męża, pomyślałam: — O gdybyż to istoty ludzkie mogły raz przestać cierpieć, o, gdybyż powiodło się mistrzowi doprowadzić dzieło zbawienia do tego stopnia, by wszyscy, wszyscy ludzie i wszystkie istoty żywe zostali rozgrzeszeni, oświeceni i osiągnęli koniec cierpień swoich!
Mistrz mówił także o owem zakończeniu cierpień, o końcu świata i przezwyciężeniu wszelakiej formy bytu, o zbawieniu, o spokoju doskonałym bez pragnień, o wygubieniu złud i nirwanie, a słowa jego dziwne były, głębokie i słodkie. W zakończeniu przywiódł nam przed oczy jedyną niewzruszalną wyspę na wzburzonym oceanie nieskończonych przemian, o której skalne ściany bezsilnie rozbijają się rozhukane bałwany śmierci. Do wyspy tej bezpiecznie zdąża łódź jego nauki, wioząc wyznawców. Nakreślił nam także obraz owego przybytku ciszy i ukojenia, a mówił nie jak ten, który powtarza słowa innych, słowa kapłanów, nie jak poeta, który pozwala bujać wyobraźni, ale jak ten, który mówi o tem, co przeżył, doświadczył i widział sam.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/216
Ta strona została przepisana.