tę samą obfitość fal. Jest ono niezniszczalne, albowiem pośród gwiazd ma swój początek. Ktoby zdołał odrodzić się pośród bóstw gwieździstych, ten wzniósłby się ponad koło przemian zjaw znikomych i trwał wiecznie.
— Czemużbyśmy tego dokazać nie mogli? — powiedziała Vasitthi. — Słyszałam, że mnisi, którzy całą potęgą serca pragną tego, odradzają się w państwie stutysięcznego Bramy. I dla nas nie może być na to za późno, bo wszakże prawdą muszą być słowa:
Ten kto umiera o innym śniąc bycie,
W istnieniu owem wszczyna nowe życie.
— Vasitthi! — zawołał — Napełniasz mnie nadludzką odwagą! Tak, zaprawdę, odtąd całem pragnieniem serc naszych będzie odrodzić się w państwie stutysięcznego Bramy.
Zaledwo powzięli to postanowienie, zerwał się potężny wichr i poleciał przez gaje i stawy. Zawirowały chmury kwiatów i liści, siedzący na lotosach skulili się, jękli i otulili płaszczami drżące ciała swoje.
Doznali wrażenia, jakie ma człowiek zamknięty w izbie, duszący się gęstem, przepojonem wonią powietrzem, gdy nagle przez otwarte okno wpadnie rzeźwy powiew, niosący słony dech morza. Pierś jego oddychać zaczyna swobodnie i życie wraca. To samo stało się z Kamanitą i Vasitthi, gdy poczuli wiew ów przeczysty, którym oddychali ongiś nad brzegiem niebiańskiej rzeki.
— Pamiętasz ten zapach? — spytała.
— Pozdrowienie Gangi! — zawołał — Słuchaj jak woła!
Żałośliwa, obumierająca muzyka duchów niebiańskich zatonęła w uroczystych, tętniących gromowo akordach.