Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/24

Ta strona została przepisana.
V.
MAGICZNY PORTRET.

Pewny, że zasnąć nie zdołam, nie kładłem się wcale onego wieczoru, jeno usiadłem na przeznaczonem do modłów pościelisku trawy u wezgłowia łoża i spędziłem przystojnie noc na miłosnej kontemplacji i modłach do Lakszmi, pani lotosów oraz jej ziemskiej zjawy. Gdy tylko zabłysło słońce, wziąłem się na nowo do malowania.
Pracowałem przez kilka godzin, gdy nagle wszedł Somadatta. Schowałem co prędzej pod łóżko przybory malarskie, a uczyniłem to zupełnie machinalnie.
— Widzę — powiedział — że wielki zaszczyt spadnie na dom nasz, bowiem wyjdzie zeń człek święty. Pościsz, jako przystało ascecie i wyrzekasz się łoża. Ni śladu odbicia ciała twego nie widzę na poduszkach pościeli, a kołdra nie posiada najmniejszej fałdy. Mimo, żeś wychudł skutkiem postów, ciało twe jednak nie utraciło całej wagi, o czem świadczy bodaj odcisk na tej oto trawie, gdzie spędziłeś noc na bogobojnych rozmyślaniach i modlitwie. Zdaje mi się jeno, że pokój ten zapełniony jest przedmiotami zgoła nieprzystojnemi świętemu. Na stoliczku nocnym wadzę, nie-