— Zostałam mniszką i co dzień rano udawałam się do Kosambi z miseczką jałmużniczą, chodząc od domu do domu, aż została napełniona. Czyniłam to, mimo że wiedziałam dobrze, iż Satagira oszczędziłby mi chętnie tej żebraniny.
Pewnego dnia stanęłam u wnijścia do jego pałacu, gdyż starsze zakonnice poradziły mi poddać się i tej próbie. Wyszedł na ulicę Satagira, lecz spostrzegłszy mnie, uskoczył na bok i zakrył w porywie smutku twarz swoją. W chwilę potem przyszedł zarządca pałacu, skłonił się nisko i płacząc błagał, bym pozwoliła posyłać sobie codziennie wszystko, czego mi potrzeba. Odmówiłam, zwracając mu uwagę, że winnam przestrzegać reguły zakonnej.
Wróciwszy z wędrówki jałmużniczej, zjadałam to, co mi dano i w ten sposób załatwioną była na cały dzień sprawa pożywienia. Potem starsza zakonnica udzielała mi nauki, a wieczorem wraz z mnichami i mniszkami słuchałam wykładu mistrza, lub jednego z wielkich jego apostołów, Sariputty, lub Anandy. Po wykładzie zdarzało się, że jedna mniszka mawiała do drugiej:
— Przecudny jest dziś nasz las zalany światłem księżyca, drzewa pełne kwiatów i woń przepaja
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/240
Ta strona została przepisana.
XLI.
ŁATWA SENTENCJA.