Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/256

Ta strona została przepisana.

zrozumiał zaraz wskazówkę zawartą tak wyraźnie w słowach mistrza naszego? Zbudzony z kontemplacji trzęsieniem ziemi, wstał i, zrozumiawszy wreszcie wszystko, pospieszył z prośbą, by Buda raczył żyć do końca tego przynajmniej okresu istnienia ziemi. Ale było już zapóźno, bo święty mąż dał już słowo szatanowi i zrezygnował z dalszego życia.
Z tej gadaniny pobożnej, ale zabobonnej kobieciny wywnioskowałam, że czasu pobytu w Vesali mistrz zauważył już oznaki zbliżającej się śmierci i powiedział uczniom, że wnet ich opuści.
Nie chciałam tedy przedłużać pobytu pod gościnnym dachem mej gospodyni. Musiałam dotrzeć do Budy, zanim żyć przestanie. Było to nam jedyną pociechą, że mogliśmy się doń zawsze zwracać jako do niewyczerpanego źródła prawdy. On tylko sam mógł usunąć wątpliwości mego zbolałego serca, on jeden na całym święcie mógł mi przywrócić spokój, jakiego zażywałam przez czas pewien, siedząc u stóp jego w gaju Kryszny.
Ruszyłyśmy po dniach dziesięciu, gdy tylko siły mi na tyle wróciły, że mogłam iść. Poczciwa gospodyni moja nie chciała na to zezwolić, ale zjednałam ją obietnicą, że złożę u stóp Budy pozdrowienie od niej.
Udałyśmy się w kierunku północno-zachodnim, natrafiając na coraz to świeższe ślady pobytu mistrza. W Ambagamie był przed tygodniem dopiero, zaś z lasku pod Bhoganagara wyruszył na trzy dni przed naszem przybyciem, udając się do Pawy.
Zdążyłyśmy tam pewnego dnia po południu bardzo zmęczone.
Pierwszy dom, jaki nam wpadł w oczy, był to dom kotlarza, o czem świadczyło mnóstwo stojących pod