Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/263

Ta strona została przepisana.

Dostrzegł i mnie także. Pełnem litości spojrzeniem objął postać moją i zrozumiałam, iż pielgrzymka nie była daremną.
Po krótkiej chwili rzekł:
— Możliwem jest, o uczniowie moi, że w którymś z was zjawiły się wątpliwości co do mistrza albo co do nauki. Pytajcie śmiało, byście snąć nie żałowali, mówiąc: — Oto staliśmy twarzą w twarz z mistrzem naszym a zaniedbaliśmy pytać!
Ale po wezwaniu tem nikt się nie odezwał.
Jakże mogły jawić się jeszcze wątpliwości wobec śmierci mistrza? Leżał oblany łagodnem światłem księżyca, jakby zanurzony w kąpieli przysposobionej mu przez duchy raju, ziemia żegnała go podającem kwieciem drzew, on zaś pozostał niewzruszony, spokojny, radosny. Każdy czuł tedy, że święty mąż odrzucił na zawsze wszystką niedoskonałość, przezwyciężył wszystko zło. W świetlanych rysach opuszczającego świat Budy widzieliśmy wyraźnie to, co nauka jego zowie „nirwaną dostrzegalną.“
Ananda złożył ręce i rzekł wzruszony: — O, jakże to cudowne, panie mój! W całem tem zgromadzeniu niemasz jednego, któryby odczuwał wątpliwość w duszy swej!
A mistrz odpowiedział:
— Z pełni wiary twej rzekłeś, Anando. Ja zaś wiem dokładnie, że w żadnym z was nie jawi się wątpliwość najmniejsza. Ten nawet kto był najniżej, dotąd dostąpił objawienia i osiągnie w końcu cel swój.
Słysząc tę obietnicę, uczuł każdy z nas, że jakaś mocarna dłoń rozwiera przed nim wrota wieczności.
Raz jeszcze rozwarły się usta tego, który objawił światu najwyższą i ostateczną prawdę.