— Były to ostatnie słowa mistrza na ziemi.
Sity mnie opuściły, gorączka zaćmiła mi oczy. Widziałam przed sobą jak we śnie rozmaite zjawy i postacie. Twarz Medini często czułam koło swojej twarzy. Potem ściemniło się i znikło wszystko. Nagle uczułam, że coś koi gorączkę moją, niby chłodna kąpiel, a raczej doznawałam uczucia wędrowca, stojącego podczas upału nad stawem, lub lotosu, pełniącego się ożywczym płynem, wsysanym włóknami. Jednocześnie rozjaśniło się kędyś w górze i ujrzałam pływający ponad sobą wielki kwiat czerwony, poza koronę którego wychylało się twe ukochane oblicze. Zaczęłam się również wznosić i zbudziłam się tuż przy tobie w raju zachodnim.
— Bądź błogosławioną za to, że kierowana miłością, tę obrałaś drogę! — zawołał Kamanita. — W cóżbym się obrócił, gdybyś nie zjawiła się przy mnie? Nie wiem, coprawda, dokąd schronić się mamy przed straszliwą katastrofą wszechświata, ale wiewasz we mnie otuchę, bo okropności owe nie są w stanie zachwiać tobą, podobnie jak burza wstrząsnąć nie może promieniem światła.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/265
Ta strona została przepisana.
XLIV.
TESTAMENT VASITTHI.