Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/266

Ta strona została przepisana.

— Nie wzruszą drobiazgi tego, kto widział rzeczy wielkie! — odrzekła. — Czemże jest śmierć tysięcy miljonów światów w porównaniu ze wstąpieniem do nirwany doskonałego Budy? Wszakże wszystko co widzimy, to jeno przemiana, a twory owe odrodzą się ponownie. Sam stutysięczny Brama, buntujący się z wściekłością przeciw konieczności nieuniknionej, spoglądający zawistnie na nas, bo świecimy dotąd spokojnie, odrodzi się znowu, zapewne w jakiejś niższej formie bytu, i ustąpi miejsca śmiałemu duchowi ludzkiemu, który zostanie Bramą. Każda istota znajdzie się tam, gdzie ją doprowadzi wola serca i siła ducha. Na ogół jednak wszystko pozostanie jak było, świat nie pogorszy się ani poprawi, bowiem wszystko co istnieje, składa się z tej samej substancji. Dlatego zwę to, na co patrzymy, drobnostką, w mych oczach nie jest ono też przeraźnem, ale nawet radosnem, że widzimy śmierć wszechświata. Gdyby świat Bramy był wiekuisty, nie istniałoby nic nadeń wyższego.
— Istniejeż coś wyższego nad świat stutysięcznego Bramy? — spytał zdumiony.
— Świat Bramy jest, jak sam widzisz, znikomy! — powiedziała Vasitthi. — Istnieje atoli coś wiekuistego i trwałego. — Istnieje, — powiada Pan, miejsce, gdzie niema ziemi ni wody, światła ni powietrza, nieskończonej przestrzeni ni, nieskończonej świadomości, wyobrażeń, ni ich braku, w miejscu owem kończą się cierpienia, nastaje spokój, jest to kraina ciszy zupełnej, niewidzialny przybytek nirwany.
— Sprawże, o święta moja, byśmy się tam odrodzili w onej krainie pokoju wieczystego! — zawołał Kamanita.