Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/41

Ta strona została przepisana.

wzajem, dowlekliśmy się do domu, gdzie kilka tygodni musiałem przeleżeć w łóżku.
Nękało mnie potrójne cierpienie. Rany i gorączka trawiły moje ciało, tęsknota za ukochaną gryzła duszę, a w dodatku drżałem o jej własne życie. Delikatna, wrażliwa istota przerażona napaścią, otrzymawszy w dodatku wieść, że odniosłem ciężkie rany, nie mogła znieść tego i zapadła poważnie na zdrowiu. Wierna siostra mleczna krążyła jednak od łóżka do łóżka i dzięki jej nie brakło nam wieści, ani porozumienia myślowego. Kwiaty stały się pośrednikami, że zaś oboje byliśmy biegli w mowie kwiatów, zwierzaliśmy się sobie przez nie z wielu obchodzących nas żywo rzeczy. Gdy potem odzyskaliśmy potrochu siły, zaczęły przechodzić z ręki do ręki misterne wierszyki i sytuację nazwaćby było można wcale znośną, gdyby nie to, że wraz z powrotem zdrowia, (co u obojga postępowało równym krokiem) stawał przed nami problem przyszłości i napełniał serca nasze troską i smutkiem niemałym.
Dowiedzieliśmy się niebawem, kto spowodował ów napad nocny. Syn ministra, który walczył ze mną w parku o piłkę Vasitthi, najął morderców i nasłał ich na mnie podstępnie. On to był, szatański, przeklęty Satagira. Spostrzegł, że po odjeździe poselstwa zostałem w mieście, a powziąwszy podejrzenie, wyśledził me nocne wizyty na terasie.
Zapadła się w fale nasza wyspa szczęśliwości. Ale choćbym nawet zdecydował się narażać codziennie życie swe, by objąć w ramiona kochankę i choćby Vasitthi zgodziła się była na to, bym przybywał na terasę, myśli tej nie można było w czyn wprowadzić. Szatański Satagira widocznie zawiadomił rodziców Vasitthi o schadzkach nocnych, gdyż pilnowano jej