odtąd bacznie i, pod pozorem nadwątlonego jeszcze zdrowia, zabroniono wychodzić na terasę po zachodzie słońca.
Miłość nasza straciła punkt oparcia. Mimo iż miłość chętnie ukrywa się przed światem, nie mieliśmy innego wyjścia jak spotykać się w onym parku publicznym, gdzie po raz pierwszy ujrzałem boską jej postać, a potem szukałem daremnie. Ale czemże nam to było. Kradzione minuty, trwożne, szybkie słowa, wymuszone ruchy i ciągły strach przed ciekawemi, śledzącemi nas może nawet spojrzeniami. Vasitthi zaklinała mnie, bym opuścił miasto, gdzie mi z jej przyczyny ciągłe zagraża niebezpieczeństwo. Czyniła sobie gorzkie wyrzuty, że owej pierwszej, niezapomnianej nocy uparła się i zmusiła mnie do pozostania w Kosambi, przez co omal nie wpadłem w otchłań śmierci i drżała na myśl, że w każdej chwili zginąć mogę z ręki skrytobójcy. Jeśli nie wyjadę niezwłocznie, mówiła, to uczynię ją morderczynią kochanka. Wypowiadając te słowa, szlochała zcicha, a ja wystawiony na ludzkie spojrzenia, stać musiałem spokojnie, nie mogąc jej utulić w ramionach i zcałować z policzków rzęsistych łez, toczących się strumieniem. Oświadczyłem, że pojadę, ale, nie godząc się na takie pożegnanie, chcę mieć z nią ostatnią schadzkę za wszelką cenę.
Nadeszło właśnie kilka osób, Vasitthi spojrzała na mnie jeno błagalnie, ale to nie zdołało zachwiać mem postanowieniem. Sposób dokonania tego pozostawiłem ukochanej, ufając, że pod wpływem tęsknoty, oraz obawy o mnie potrafi przy pomocy chytrej i w sprawach miłosnych biegłej Medini obmyśleć sposób wyjścia. Nie zawiodłem się, albowiem tejże jeszcze nocy zawiadomił mnie Somadatta o powziętym i ułożonym szczegółowo planie.
Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/42
Ta strona została przepisana.