Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/51

Ta strona została przepisana.

głowę i on jeden umiał poskramiać dzikiego Angulimalę. Jego to jedynie twarz pozostała bladą przez cały ciąg uczty. Po długim oporze, podczas którego herszt bandy kilka razy zrywał się z siedzenia i chwytał miecz, zwyciężył na moje szczęście zawodowy pogląd na rzecz.
Banda Angulimali składała się z tak zwanych „okupników“, a regułą zasadniczą było u nich wysyłanie jednego z dwu pojmanych jeńców, w celu przyniesienia okupu. W razie schwytania ojca i syna posyłano ojca po okup dla syna, z dwu braci wysyłano starszego, gdy wpadł im w ręce mistrz i uczeń, posyłali ucznia, gdy zaś pan i sługa, tedy sługa musiał iść po okup dla pana swego. Dlatego to zwali się „okupnikami.“ Z powyższych względów zostawili przy życiu starego sługę mego ojca, a wymordowali resztę ludzi karawany. Starzec był jeszcze rześki, a przytem sprytny i obrotny, tak że nieraz sam prowadził karawany z towarami.
Zdjęto mu więzy i wysłano tegoż jeszcze wieczoru, przed odejściem udzieliłem mu poufnego zlecenia, po którem rodzice poznać mieli, że mówi prawdę, zaś Angulimala doręczył mu liść palmowy z wyrytym znakiem. Był to rodzaj glejtu, chroniącego wysłańca przed innymi rozbójnikami, gdy będzie w drodze powrotnej wiózł znaczną kwotę okupu. Nazwisko Angulimali wzbudzało taki postrach, że żaden zbójca, ten nawet, który rzucał się na konwój, wiozący podarki królewskie, nie ważyłby się tknąć jego własności.
I mnie uwolniono niebawem, gdyż trudno było przypuszczać, bym się miał narażać na daremną próbę ucieczki. Pierwszą rzeczą, jaką uczyniłem, odzyskawszy wolność, było, iż pospieszyłem ku miejscu, gdzie leżał kwiat asoki. Niestety, nie znalazłem ani jednego bar-