Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/68

Ta strona została przepisana.
XII.
U GROBU ŚWIĘTEGO VAJASRAWY.

Tak, to była ona. Niepodobna było się omylić, a jednak jakże odmiennie wyglądała teraz. Pogrążona w bezdennej rozpaczy, skamieniała z bólu, wydawała się zgoła inną istotą.
Opamiętałem się właśnie, gdy pochód mijał. Przypisano mą niemoc chwilową ściskowi i gorącu. Bezwolnie dałem się zawieść do pobliskiego karawanseraju, tam wcisnąłem się w najciemniejszy zakątek, obróciłem twarz do ściany i przez kilka dni leżałem z twarzą zalaną łzami, nie chcąc jeść ni pić.
Poleciłem jeno staremu słudze, towarzyszącemu mi w pierwszej podróży, sprzedać przywiezione towary jak najprędzej, na jakichkolwiek warunkach, a nawet ze stratą, powiedziawszy mu, że jestem chory i nie mogę zająć się interesami. W samej rzeczy nie mogłem o niczem myśleć poza swem nieszczęściem, nie chciałem się też pokazywać w mieście, by nie zostać poznanym. Pragnąłem zapobiec, by Vasitthi nie dowiedziała się, żem przybył.
Nie mogłem zapomnieć widoku, jaki miałem niedawno przed sobą. Oburzony jej chwiejnością i brakiem odwagi, bo to jeno w grę wchodzić tu mogło, bolałem