Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/71

Ta strona została przepisana.

ni odrazą. Cała moja przyszła karjera zbójecka, o której nie myślałem przedtem wcale, ukazała mi się nagle w świetle nie tylko poważnem, ale nawet pociągającem.
Hersztem opryszków zostać? Czegóż lepszego mógł sobie życzyć nieszczęśnik jak ja? Nie wątpiłem ani na chwilę, że wielorakie zdolności moje łącznie z wykształceniem, zaczerpniętem od Vajasrawy, postawić mnie muszą na naczelnem stanowisku. Któreż zaś stanowisko dorównać może godności przywódcy rozbójniczej bandy? Dostojeństwo samego króla niczem było w porównaniu, bowiem... to jeno mogło mi dać pomstę nad Satagirą... to jeno mogło oddać Vasitthi z powrotem w me ramiona. Widziałem się już w lesie, w zaciętym boju z nikczemnikiem, któremu potężnym ciosem miecza otwieram czaszkę. Widziałem się, jak wynoszę omdlałą Vasitthi z tętniącego głosami zbójców pałacu.
Po raz pierwszy od onej strasznej chwili spotkania ukochanej, uderzyło mi serce męstwem i nadzieją przyszłości, po raz pierwszy dopiero przestałem pragnąć śmierci, a wyciągnąłem ręce do życia.
Marząc w ten sposób, przebyłem zaledwo tysiąc kroków, gdy nagle ujrzałem karawanę, idącą z strony przeciwnej. Dowódca jej zatrzymał się i podszedł do małego pagórka przy drodze, widocznie w celu złożenia ofiary nabożnej.
Zbliżyłem się i, pozdrowiwszy uprzejmie, spytałem, jakie bóstwo czci w tej chwili.
— W kurhanie owym — odparł — spoczywają zwłoki świętego męża, imieniem Vajasrawa. Jemu to zawdzięczam, że, podróżując przez nader niebezpieczną okolicę, dojechałem do domu nieposzkodowany na ciele i mieniu. Radzę ci również, cudzoziemcze, złóż tu mały