Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/74

Ta strona została przepisana.

wnętrzne, różnica pomiędzy jednymi i drugimi nie jest wcale tak znaczna, jak sądzą ludzie uczciwi. Spostrzegłem też, że ludzie uczciwi faszerują nieraz zawód złodziei i rozbójników, improwizując zgoła takie same przedsięwzięcia. Niektórzy osiągają nawet mistrzostwo, nie przestając być uczciwymi. Rozmyślania swe zakończyłem wnioskiem, że pomiędzy temi dwiema grupami ludzi istnieje wielkie powinowactwo i dzielić ich zasadniczo nie należy.
Nie wiem tedy, zalim dużo skorzystał przez to, że mnie los trzymał zdala od ścieżek potrząsającej czaszkami, krwawej bogini Kali.
Uczyniwszy to głębokie spostrzeżenie, umilkł pielgrzym Kamanita i zadumany podniósł oczy na księżyc w pełni, ogromny, rozjarzony, wiszący ponad dalekim lasem, osiedlem rozbójników, śląc swe promienie wrprost w przedsionek domu garncarza i złocąc żółty płaszcz mistrza tak, iż wyglądał jak bóstwo, przybrane w drogocenną szatę.
Mistrz, na którego skierował się mimowoli wzrok pielgrzyma, chociaż kim był nie wiedział, skinął kilka razy głową na znak współczucia i rzekł:
— Jak widzę z opowieści twej, bracie drogi, zbliżałeś się dotąd raczej ku życiu pośród ludzi, niż ku pielgrzymstwu bezdomnemu, mimo że ta ostatnia droga ujawniła ci się nader jasno.
— Tak było w istocie, o czcigodny! — odparł Kamanita. — Spojrzenie moje okryte było mgłą niewiedzy, to też, nie dostrzegając owej ścieżki, kroczyłem ku życiu światowemu.
Westchnął głęboko i podjął głosem świeżym i wesołym dalszy tok opowiadania.