Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/92

Ta strona została przepisana.

się pod płaszczem mocarna budowa ciała jego również przypominała rycerza, a patrząc na miseczkę żebraczą w jego dłoni miałem wrażenie, że winna tam tkwić raczej maczuga nabijana żelaznemi gwoźdźmi. Pochylił na piersi głowę, na twarzy nie drżał mu ni jeden muskuł i, stojąc tak u drzwi, wydawał się posągiem, mistrzowsko przez artystę wyrzeźbionym, mającym na celu wsławienie szczodrobliwości dla pielgrzymów, jawiących się w domu moim.
Spokój ten uważały moje kobiety widocznie za pogardę i miotały się coraz bardziej, tak że doszłoby pewnie do czynnych zniewag, gdyby nie to iż zainterwenjowałem i, wykazawszy żonom, jak haniebnie postępują, zapędziłem je do domu.
Potem, przystąpiwszy do ascety, pokłoniłem się z uszanowaniem i rzekłem:
— Racz, o czcigodny, przebaczyć głupie i nieprzystojne słowa babom, których rozum ma najwyżej dwa palce szerokości, nie zwracaj, o czcigodny, gniewnego spojrzenia na dom mój. Sam napełnię twą miseczkę najlepszemi potrawami, jakie posiadam. Jakże się cieszę, iż jest do tej pory pusta. Niebawem nie będzie w niej miejsca ni na jeden kąsek, a w ten sposób żaden z sąsiadów dnia dzisiejszego nie zaskarbi sobie zasługi nakarmienia sługi bożego. Trafiłeś, jak sądzę, o czcigodny, wyśmienicie, bo zaprawdę nigdzie w mieście nie znalazłbyś lepszego jadła. Wszyscy powtarzają, mówiąc o smacznej uczcie: — je się tam, jak u kupca Kamanity. Ja jestem właśnie Kamanita. Racz tedy, świątobliwy mężu, przebaczyć co zaszło i nie rzucaj klątwy na dom sługi twego.
Pielgrzym odrzekł na to z miną dosyć nawet, jak mi się wydało, życzliwą: