Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/100

Ta strona została uwierzytelniona.

rzucił na jeden z domów, a wiatr szalony, jakby jego sprzymierzeniec, poniósł ogień dalej i wkrótce całe miasto stanęło w płomieniach. Chaos, wrzawa i zniszczenie. Ludzie ratowali swój majątek z płonących domów. Jakaś matka wyciągała ręce za dziecięciem. On widząc to, wskoczył tam, gdzie niebezpieczeństwo było największe, i chociaż płomieniste języki węgliły mu ciało, wyniósł na rękach śpiące, ciche niemowlę i oddał je matce. Innym pomagał sprzęty ratować, a potem jakiegoś chorego starca porwał na barki i wyniósł za miasto w bezpieczne miejsce.
Zgliszcza tylko dymiły. Na łące ludzie biegali między sprzętami, płacząc i lamentując. Jeździec stał zdziwiony, ani jedna łza nie spłynęła mu po twarzy. Wielu z ludzi otaczających go liczyło pieniądze uratowane, a gdy brakowało, włosy sobie wyrywali. Wtedy przypomniał coś sobie, pobiegł do swego konia, zdjął jedną sakwę i zaczął pełnemi garściami rozrzucać złote i srebrne monety. Ludzie cisnęli się zewsząd, depcząc się wzajemnie, popychając,