Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Na dole przed hotelem stały doróżki. Jeden z doróżkarzy zaprosił go do karetki, grzecznie sam go podprowadził i usadowił na poduszkach. Lecz gdy zapytał swego pasażera, dokąd go ma zawieźć, za całą odpowiedź otrzymał bezmyślny uśmiech, który wytłómaczył sobie po swojemu, — mrugnął parę razy oczyma tajemniczo, zatrzasnął drzwiczki, siadł na kozioł, zaciął konie i pojechał.
Mnóstwo innych doróżek jechało w tę samą stronę, tak że utworzyła się z nich jedna kawalkata, przecinana na pewnych punktach ulic podobnemi kawalkatami, zdążającemi w inną stronę, a to wszystko w ruchliwej i przesadnej fantazyi chorego przedstawiało się jako sieć ruchoma, zamotana na grupach domów miasta. Maligna trwała dalej, wywołując nowe widma. Światełko po światełku opuszczało na chwilę łańcuchy illuminacyi i zaglądało doń przez szyby karety. A potem i główki kobiece, dążące w przeciwną stronę, przytulały się do pary na szybach okna, a każda z nich miała twarz pani Maran.