Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Zosia, rzucając kluczyk na stół — a mama mi jego ukradła!
— Co? co? tak mówisz do matki? masz za to! — krzyknęła starsza dama i uderzyła Zosię w twarz. Zosia cofnęła się, cała w ogniu, a potem zachwiała się i osunęła na krzesło, jakby blizka zemdlenia. Jej matka, czy też macocha — kompozytor różnie się potem domyślał — przestraszona tym widokiem, cofnęła się i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. W tej chwili mimowolny świadek tej sceny ujrzał, że w pokoju sąsiednim są jeszcze inne drzwi tapetowane w ścianie, trochę uchylone, przez które szło się — być może do kuchni. Te drzwi przeznaczył sobie w duchu na drogę szybkiej ucieczki, czekał tylko jeszcze, co Zosia ze sobą zrobi.
Zosia siedziała podparta na stole, po jej twarzy ciekły łzy. Zaciskała dłońmi skronie i mówiła po cichu:
— Ach! Ach!...
Potem zawzięcie tłumiła łkanie, oparła głowę na lewej tylko dłoni i patrzyła przed siebie.