Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/42

Ta strona została uwierzytelniona.

po srebrnym gościńcu własnego światła, coraz niżej, aż ku niemu.
Jakaś postać, cała owinięta długim płaszczem, zstąpiła z tarczy, której olśniewający blask natychmiast zgasł.
Dyrektorowi zdawało się, że to był Grimmer. Postać dotknęła się jego dłoni i dała mu znak, by się udał za nią, a było w tem coś tak rozkazującego, że dyrektor się nie opierał. Czuł się jakby niewidzialną siłą przyciągniętym i podniesionym w górę.
Nie dziwił się temu wcale, że leciał. Spojrzał w górę. Kamienice otaczające ulicę pozwalały widzieć tylko małą część nocnego nieba, podobną do rzeki, w której się gwiazdy jak ryby nurzały. Wkrótce jednak wznieśli się ponad najwyższe budynki miasta. W dole jarzyło się tysiące świateł, światła te zlewały się coraz bardziej z sobą, było ich coraz mniej, wreszcie całe miasto było tylko jednym punktem świecącym. Wkrótce i ten punkt znikł.
Zato coraz większy okrąg nieba otwierał się przed nimi. Zdawałoby się, że ziemia się cofa, maleje, aby oddać oku