Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/45

Ta strona została uwierzytelniona.

obtłuczoną po bokach i oklejoną kolorowanym papierem.
— Ależ to jest nasz...
— Stary, podarty globus geograficzny, bo nigdy nie chciałeś sprawić nowego.
Dyrektor zamilkł, ale zrobił taką minę, jakby mu kto zdejmował ciasny, zabłocony but z nogi.
Wylądowali wreszcie na jakiejś wyspie, wzniesionej z chmur i mgły. Końca jej nie było widać z powodu oślepiającego światła, które biło potężnie z jakiegoś niewidzialnego źródła. Miliony iskier rozsypywały się stąd w bezgraniczną przestrzeń i wbiegając na przeznaczony im tor, rozpoczynały żyć jako gwiazdy.
Dyrektor zawahał się z początku:
— Ej! jakże tu iść dalej? a nuż ugrzęznę w tej gąbce?
— No, to i cóż? spadłbyś potem z deszczem na ziemię, kto wie nawet, czy nie w balię, do której twoja gospodyni łapie deszczówkę.
Dyrektor przysiągł sobie w duchu, że skoro się tylko z tego wszystkiego