Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.

glądał się po suficie, jakby był zupełnie pewnym swego. Dyrektor włożył szkła, przejrzał jeszcze raz cały rachunek, a potem czmychnął na korytarz, pędzony śmiechem uczniów, który go dolatywał przez niezamknięte drzwi. Dogonił wreszcie Grimmera i nie mówiąc mu nic o tem zajściu, naglił do pospiechu.
Dążyli tedy dalej po szerokich błoniach niebieskich, a nie było końca.
Ponad nimi unosił się w ruchach harmonijnych rój białych istotek, to wzlatując, to podając się w dół, jak chorągiew pod wiatru powiewem. Ich lot wydawał dziwny dźwięk. Były to główki anielskie, skrzydlate, podobne do tych, jakie się widuje na obrazach dawnych mistrzów włoskich. Wiele z tych istotek uganiało po polu, chowało się poza kwiatami i bawiło wesoło. Dwaj przybysze stąpali ostrożnie, czując się niejako plamą na tych obszarach, gdzie wszystko było szczęściem i rozkoszą.
Tam jednak w dali widać było, jak proszek eteru, dotychczas niepokalanej jasności, drży coraz bardziej w barwę różową