Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyka zadrżał, wziął czapkę, przeszedłszy prędko przez salę, zabrał kluczyk wiszący na gwoździu drzwi wchodowych i wyniósł się z expedytu.
W tej chwili wrócił oficyał z Pomeranzem.
— Mamy go! jest u pana Wyki. Gdzież jest pan Wyka?
— Zaraz przyjdzie — odpowiedzieli dyurniści.
— Ach! jeszcze nieprzepisane! — rzekł oficyał, przewertowawszy papiery nieobecnego dyurnisty. — Niech pan będzie łaskaw siadać i chwilkę poczekać! — dodał, przysuwając Pomerancowi krzesło do stołu pana Wyki.
I podczas gdy protoplasta przyszłego rodu Pomorzańskich hreczkosiejów czekał i czekał, ten, który miał być ostatnią chociaż tylko mechaniczną instancyą owej przemiany, ten, który swojem piórem i atramentem miał porodzić wreszcie owo upragnione »ski«, po które pan Pomeranz sam się fatygował aż do expedytu —