Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

rozległą równinę. Tu dał spocząć koniowi i sam zrywał dla niego liście palmowe. Wtem usłyszał tętent kopyt końskich. Nadjechał jakiś jeździec, pochylony nad koniem, i nie patrząc na niego, galopował dalej. Wkrótce nadjechał nowy jeździec, za nim trzeci, czwarty, piąty i wnet znikli mu z oczu.
Ciekaw, kim są ci jeźdźcy, siadł na koń i popędził za nimi. Po drodze jednak spotkał kilku z nich wracających z okrzykami najwyższej trwogi i rozpaczy. Pomimo tego jechał dalej, nikogo już nie spotykając, aż przyjechał nad brzeg jakiejś ogromnej przepaści. Koń jego wzdrygnął się i stanął dębem.
Na spodzie przepaści, który zaledwie dojrzeć można było, czerniały trupy końskie i ludzkie, pomieszane w okropnym bezładzie. Konie wbite na iglice skał, turbany wszędzie porozrzucane, na ścianach przepaści aż biało od rozbryzganych mózgów ludzkich.
Człowiek patrzący w głąb zadrżał. Uczuł bliskość śmierci. Zadrżał i chciał