To porównanie zupełnie trafiło do serca słuchaczy i zmiażdżyło Gasztolda, który ze zjadliwym uśmiechem pobitego pytał: A czy w „Ledzie z łabędziem“ jest zachowana ta linia? i jak to sobie pan wyobraża, że malarz przychodzi na świat z linią w głowie? Na to Strumieński spokojnie odpowiedział: ależ wyraźnie powiedziałem „poczucie linii“, podobnie jak się przynosi na świat słuch muzyczny lub poczucie harmonii. I tak dalej.
Dysputa ta była dla Strumieńskiego ważną dlatego, że w jej toku uczuł, iż odnosi pyrrhusowe zwycięstwo. Miał wrażenie, jakby jego horyzont nagle się rozszerzył, i chciwie czyhał na argumenty Gasztolda. Rzecz bowiem miała się tak: Strumieński dotychczas całą zmysłową stronę twórczości swojej i Angeliki traktował tylko jako wybryk, który osobiście miło jest tolerować, w którym nawet można się rozlubować, byle w ukryciu i byle ze świadomością, że tak robić nie należy. Wiedział wprawdzie o istnieniu różnych „niezdrowych“ prądów w sztuce, ale żeby to mogło być dla niego jako osoby aktualnem, żeby mogło tak blizko niego domagać się swoich praw do życia i mieć swoje precedensa i uzasadnienia, to mu nigdy w poważny sposób na myśl nie przyszło. Umysł jego, zbyt niesamodzielny i powolny, potrzebował bodźca, żeby adoptować to teoretycznie, czego nie wahał się uznawać w praktyce. Lecz adoptowanie nie nastąpiło już teraz, bo bodźce takie działają dopiero na daleka metę, nastąpiło ono w długi czas później, a i to nigdy zupełnie.
Wszystkie owe zawikłańka z Gasztoldem nie miały siły i czasu, żeby się wyżyć i dokończyć, czyto w sposób komedyowy, czy dramatyczny, zostawiły tylko swój materyał na przyszłość, tymczasem bowiem siłą rzeczy Strumieński ożenił się z Olą. Ona po-
Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/126
Ta strona została przepisana.