cząc mu, że to jest niepotrzebne i że tak daleko jego prawa nie idą. To co uważał z początku za wstydliwość, okazywało się chłodem; zaspokajał tylko głód, ale nie miał rozkoszy. Wprawdzie i ona posiadała pewien temperament — ale na krótką metę, namiętność jej była bardziej wegetatywna, egoistyczna, nie przypuszczona przed forum świadomości, hamowana z jakiejś przekory przeciwko samej sobie: a gdzież był czas, kiedy tamta w jego objęciach drżała, jak owa kobieta na spienionym rumaku na obrazie Podkowińskiego! Co prawda dla Oli znowu możnaby wybrać inne poetyczne powiedzenie:
In meinen Armen war sie ganz wie todt,
Wenn ich — es schüttelte sie innrer Frost,
Sie schien ein Engel, der sein Flügelpaar
Abwehrend gegen irdschen Staub bewegt...
(Hebbel, Genoveva).
Ale nie byłoby to wcale trafne, bo Ola przecież nie była aniołem.
I Angelika i Ola wychodziły z tego samego dualizmu i tych samych założeń (raczej: przesądów) estetycznych, ale Ola trzymała się całkiem innych rezultatów, mianowicie tych, według których miłość powinna się redukować mniej więcej do tej koniecznej miary, jaką się kontentują zwierzęta w czasie rui, — chociaż właśnie odstępowanie od tego minimum nazywała Ola zwierzęcością. Chciała i w tem miary, dystynkcyi, estetyki i nazywała to u niego — i u siebie — przesadą, co on nazywał szałem. Mimo to rozprawiała bardzo wiele i ładnie o miłości, a w pamiętniku swoim pisała, jaka-to ona teraz szczęśliwa — o czem Strumieński nie wiedział. Odpychała lekko lub przyjmowała ze zdziwieniem wiele jego pieszczot i czułości, a to głównie z powodu, że w głowie jej usadowił się pewien szablon co