Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/151

Ta strona została przepisana.

krążyła chmara motyli, rzucając na twarz i nagie ciałko dziecka różnokolorowe refleksy. — Potem Strumieński kazał Oli usiąść na trzcinowej kanapie i spojrzeć w górę. W suficie tkwił obraz w kolistej ramie, do złudzenia naśladujący płaszczyznę wody w studni, w której odbijała się twarz pochylonego nad nią dziecięcia.
Objaśnienia, które dawał Strumieński, były dość skąpe, suche, czasem drwiące, np. gdy na jakiś obraz powiedział wbrew swemu przekonaniu: „Szczególny ale niesympatyczny koncept“. Omijał również o ile możności swój związek osobisty z tematami obrazów (bo chciał, żeby go właśnie o to zapytywała), dość prędko też przechodził od jednego obrazu do drugiego, jakby chciał dać Oli uczuć, że ją wobec tych pamiątek nieco pogardliwie traktuje. Łajał sam siebie później za te drwiny z obrazów Angeliki — nie wiedząc, że one właśnie maskowały pietyzm. Bał się też, że to wszystko Oli nie zaimponuje, czuł dopiero dziś, — gdy po raz pierwszy trzecia para oczu przypuszczona była do tajemnicy, — jak mało w tych śladach artystycznych uwydatnia się wewnętrzna historya jego miłości z Angeliką; szykanował więc nieco Angelikę, aby Olę skłonić do opozycyi i poznać, co ona istotnie myśli, z drugiej zaś strony gotów był natychmiast upokorzyć ją słowami, gdyby się odważyła wtórować jego szykanom. Ale Ola nie robiła ani jednego ani drugiego, zachowywała się tylko tak, jak ze sytuacyi wypadało. Mówiła więc np., że to wszystko daje jej dużo do myślenia, że teraz zaczyna pojmować intencye Angeliki, że gotowa być o niego naprawdę zazdrosną. Po przejrzeniu cyklu obrazów odnoszących się do dziecka, powiedziała, że w nich przebija się kobiecość i chęć macierzyństwa niemal wzruszająca, że to są takie marzenia przyszłej matki, jakieby i ona,